2012-10-28

Rozdział 16

- Bez sensu – skwitowała Anka, czytając liścik od tajemniczego M. – Czyli wiemy, że to na pewno nie Monika wysyła ci tych prezentów.
- Ale kto w takim razie? – Jęknęła Magda.
     Siedziałyśmy u mnie w pokoju i zastanawiałyśmy się, kto może być nadawcą tych prezentów. Szczerze, już mnie to nawet nie bawi, a raczej przeraża! Może to jakiś gwałciciel?
- Mówię wam, że to na sto procent Karol – powiedziała Anka.
- A ja jestem pewna, że nie – odparłam. – Ostatnio dałam mu dosadnie do zrozumienia, że jest mi obojętny – wyjaśniłam.
- Ale zawsze można się spytać.
- Może masz rację, ale później się będę nad tym zastanawiać.  Za godzinę mam jazdę – odparłam.
     Godzinę później czekałam zestresowana na instruktora przed szkołą nauki jazdy. Próbowałam oddychać głęboko i uspokoić się, ale nie wychodziło mi to. Zauważyłam, że rogatka się podnosi i na plac ośrodka szkoleniowego wjeżdża L-ka. W samochodzie siedział jakiś mężczyzna w średnim wieku. Zatrzymał się i wysiadł z auta.
- Łucja Skal? – Zapytał, dokładnie mnie ilustrując.
- Tak – odpowiedziałam, starając się, aby mój głos brzmiał naturalnie. Przyjrzałam się mężczyźnie. Miał nie więcej niż czterdzieści lat. Był wysoki i smukły. Włosy miał długie, związane z tyłu w kitkę.
- Twoja pierwsza godzina?
- Tak.
- Rozumiem, że nie jeździłaś nigdy? – Spojrzał na mnie uważnie.
- Nie. – Odpowiedziałam.
- W takim razie zapraszam do samochodu – machnął do mnie ręką, na znak, żebym wsiadła do auta. Niepewnie złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. Instruktor wybuchł śmiechem. Spojrzałam na niego zbita z pantałyku. – Proszę usiąść na miejscu kierowcy – wyjaśnił, widząc moją minę.
- Ale ja nie umiem jeździć! – Pisnęłam. Uśmiechnął się złośliwie.
- Po to właśnie tu przyszłaś, co nie? – Uniósł lewą brew lekko do góry. Kiwnęłam twierdząco głową i zrezygnowana powędrowałam na drugą stronę, przygotowując się psychicznie, że przez następną godzinę będę przechodzić jakieś piekło.

*****

     Żyję. Nie widzę również żadnych niepokojących śladów na ulicy po mojej jakże brawurowej jeździe. Żartuję oczywiście. Wszyscy żyją, więc lekcję mogę zaliczyć do udanych. Adam -> mój instruktor na początku pokazał mi wszystkie światła, następnie, który to pedał gazu, hamulca i sprzęgła. A potem nauczyłam się ruszać. Źle mi to nie wychodziło, więc już wyjechałam na miasto. A liczyłam, że wyjadę na piątej godzinie.
     Kiedy wracałam do domu poczułam, że telefon mi wibruje. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę. Wyświetlił się: Wojtek dzwoni. Moje serce raptownie przyspieszyło swoją pracę. Odebrałam szybko i przystawiłam słuchawkę do ucha.
- Opowiadaj, jak było na pierwszej godzinie? – Spytał podekscytowany, ale wyczułam również ulgę w jego głosie. Pewnie mu ulżyło, że odebrałam, a to już przecież znak, że żyję. Zrobiło mi się miło, że pamiętał o mojej dzisiejszej jeździe.
- Nie było źle – odpowiedziałam.
- Szczegóły! – Ponaglał. Westchnęłam.
- Wyjechałam na miasto – dodałam.
- No to gratuluję. A wiesz na której godzinie wyjechał Aaron? – Zagadnął. – Na dziesiątej. Jeździł, jak wariat i instruktor powiedział, że nie ma zamiaru już z nim więcej jeździć. – Zaśmiał się.
- Pewnie mówisz mi to tylko po to, aby mnie podnieść na duchu. – Powiedziałam, nie wierząc, że Aaron może być takim gamoniem.
- Naprawdę! Nie żartuję. Jak nie wierzysz zadzwoń do Aarona, a on ci opowie wszystko ze szczegółami. Nawet na pierwszym egzaminie przejechał prawie rowerzystę, a na trzecim przejechał psa.
- Na pewno nie wsiądę z nim do samochodu – mruknęłam przerażona.
- Spokojnie – usłyszałam śmiech Wojtka. – Już nauczył się jeździć. I ostatnio zaczął mnie pouczać!
- No wiesz – zaczęłam – nie dziwię się, ponieważ każdy twój wypad do miasta kończy się mandatem. Niedługo prawko ci zabiorą!
- Nie zabiorą. Staram się już nie przekraczać prędkości. Ale dość o prawku. Co u ciebie?
- Właśnie wracam do domu. – Odparłam, wysiadając z autobusu. Przeszłam na drugą stronę ulicy, która bezpośrednio prowadzi do mojego domu. Dostrzegłam w oddali Karola. Przypomniały mi się słowa Anki. Przecież mogę się spytać czy to on jest tym tajemniczym M.
- Łucja, jesteś tam?
- Tak, tak. Wiesz co, muszę kończyć. Pogadamy później – odparłam pospiesznie. Wrzuciłam telefon do torebki i pobiegłam do chłopaka. Nie widział mnie, gdyż stał tyłem. – Karol! – Zawołałam. Kiedy mnie zauważył uśmiechnął się szeroko, ale uśmiech z jego twarzy bardzo szybko znikł, widząc moją poważną minę.
- Cześć – powiedział.
- Mam do ciebie pytanie – mruknęłam, zaczynając powoli żałować, że podeszłam do niego.
- Tak? – Spojrzał na mnie wyczekująco.
- Czy to ty może wysyłasz mi prezenty i podpisujesz się jako tajemniczy M? – Spytałam. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie – odparł powoli. – Masz tajemniczego wielbiciela? – Spytał ze złośliwym uśmiechem.
- To mnie nawet nie bawi. – Mruknęłam.
- Niestety to nie ja – odparł.
- Dobrze wiedzieć. Czyli jedna osoba odpada. Zostaje kilkaset innych chłopaków w szkole. – Westchnęłam.
- Chodzi do nas do szkoły? – Zapytał. Kiwnęłam głową.
- Ale nieważne – machnęłam ręką. – Do zobaczenia w szkole – pożegnałam się i szybkim krokiem poszłam w stronę swojego domu.

*****

- Karol odpada – powiedziałam, kiedy w poniedziałek rano szliśmy do szkoły.
- Bez sensu. – Skwitował Damian. – Czuję się jak w jakiejś brazylijskiej telenoweli.
- Tylko, że Łucja gra w niej główną rolę, a ty jakąś czwartoplanową – dodała Anka. Spojrzałam na wejście do szkoły. Przy drzwiach stała Sandra z Moniką. Postanowiłam z całych sił nie zwracać na nie uwagi.
- Kogo my tu mamy – zagadnęła Sandra. – Czyli nadal wpuszczają hołotę do szkoły. – Dodała po chwili. Spojrzałam na nią opanowana. Nie mogłam pozwolić, aby wyprowadziła mnie z równowagi. Musiałam jej pokazać, że jestem silna emocjonalnie. Theo miał rację
 -> zna mnie doskonale i wie, że może mnie zmiażdżyć psychicznie.
- I powiedziała to dziwka numer jeden miejskiego burdelu – warknęła Anka. Sandra nie zdążyła nic odpowiedzieć na obelgę mojej przyjaciółki, bo szybko weszliśmy do szkoły. Skierowaliśmy się do szatni. Wychodząc zderzyłam się z Karolem.
- Znowu kolizja – zaśmiał się blondyn.
- Przepraszam. – Powiedziałam skrępowana.
- I co? Nadal nie wiesz, kto może być twoim tajemniczym wielbicielem? – Spytał. Pokiwałam przecząco głową.
- Kto ma tajemniczego wielbiciela? – Spytał Miłosz. Podskoczyłam przestraszona, czując na swojej szyi jego oddech. – Nie chciałem cię wystraszyć. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Więc kto ma tajemniczego wielbiciela? – Ponowił pytanie.
- Ja – odpowiedziałam.
- To chyba super, co nie? Masz branie – zaśmiał się. Skrzywiłam się. – Ale tobie się to nie podoba. Zgadłem?
- Nie lubię takich podchodów. Denerwuje mnie to, że nie wiem, kto to jest. A poza tym, nie wiem czy jego intencje są szczere czy nie robi po prostu ze mnie jakiegoś żartu.
- Na pewno kiedyś się ujawni, więc przekonasz się. – Stwierdził Karol.
- Oby szybko, bo jak się dowiem kto to się bawi w Romea to nogi z dupy powyrywam! – Powiedziała ochoczo Anka. Karol wybuchł głośnym śmiechem. Tylko, że jak zwykle mi do śmiechu nie było.
     Pobiegliśmy szybko do sali od matematyki, ponieważ dzwonek już zadzwonił. Na żadnej lekcji nie mogłam się skupić. Byłam dziwnie rozkojarzona. Myślami krążyłam wokół tego, co działo się przez ostatnie dni. Jeszcze dobija mnie wewnętrznie obecność tej dziewczyny, o której mówił Theo. Wczoraj, jak rozmawiałam z Wojtkiem przez telefon słyszałam ją w tle. Nawet nie potrafię opisać, jak bardzo wtedy źle się poczułam. Wiem doskonale, że to moja wina. Jestem beznadziejna i słaba. Tylko do cholery nie potrafię walczyć! Za bardzo boję się porażki.
-Ej! – Usłyszeliśmy czyjeś wołanie, gdy szliśmy w stronę stołówki. Damian się odwrócił.
- Do nas?! – Odkrzyknął. Chwilę później koło nas znaleźli się Karol i Miłosz.
- Nie do Spice Girls darłem się - zadrwił Miłosz.
- Aha, to cześć – mruknął mój przyjaciel i zaczął przyspieszać kroku. Złapałam go za kaptur i pociągnęłam go mocno. Posłał mi urażone spojrzenie.
- Stało się coś? – Spytała Magda.
-Mamy takie nietypowe pytanie. – Zagadnął Karol. Spojrzał znacząco na kumpla. – Czy możemy się dosiąść do was na stołówce?
-Do nas? – Zdziwiła się Anka. Miłosz z Karolem pokiwali twierdząco głowami.
-A czemu? – Spytałam, podejrzliwie mrożąc oczy.
-Chcemy odnowić stare przyjaźnie – odparł Karol.
-Poza tym – zaczął Miłosz, spoglądając na Karola – mamy dość już tych nadętych bufonów z naszej paczki.
- Jeśli chcecie siedzieć z nami, ja nie mam z tym problemu – odezwałam się. Przyjaciele spojrzeli na mnie zaskoczeni. Wzruszyłam tylko ramionami i zaczęłam iść do stołówki.
     Wchodząc do szkolnej jadłodajni w towarzystwie dwóch gwiazd szkoły wszyscy spoglądali się na nas z zaciekawieniem. Tylko Sandra miała oburzoną minę. Usiedliśmy standardowo w naszym stoliku, czyli na uboczu.
- Jutro walentynki – zakomunikowała Anka.
- Jutro już jest czternasty? – Zadziwiła się Magda.
- Macie jakieś plany? – Zagadnął Karol.
- Właśnie kochanie – Magda zwróciła się do swojego chłopaka. – Mamy jakieś plany? – Damian spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.
- O co chodzi? – Spytał, a reszta wybuchła głośnym śmiechem.

*****
     Nienawidzę walentynek! Jest to święto typowo komercyjne i na, co komu ono? Miłość można okazywać przecież codziennie przez cały rok, a nie szczególnie czternastego lutego. A może negatywnie odbieram ten dzień, patrząc na to, że nie mam przy sobie drugiej połówki?
     Czekając na autobus rozmyślałam nad różnymi sprawami. Na przykład na tym, że za trzynaście dni mam urodziny i wypadałoby zorganizować jakąś imprezę. Mój ojczym niedawno wspominał, że zajmie się organizacją, ale ma pełno innych rzeczy na głowie, więc pewnie zapomniał. Moją głową zaprzątały też inne problemy. Otóż moja siostra. Nie rozmawiałam z nią od czasu naszej kłótni. Nie dzwoniłam do niej, więc nie wiem, co u niej słychać. Wiem tylko tyle, że jest na mnie wściekła. Oczywiście ma ku temu powód -> przeczytałam jej prywatną wiadomość. Ale na Boga, czy ja to zrobiłam celowo? Nie, ale przynajmniej okazało się, że coś ukrywa i nie jest to zwykłą psotą, ale coś poważnego, na tyle, że może mieć wpływ na dalsze życie mojej siostry i jej męża. Spróbowałam jednak ponure myśli związane z Kaśką odgarnąć i skupić się na czymś innym.
     Wczoraj wyjeździłam drugą godzinę i muszę stwierdzić, że nie poszło mi tragicznie. Nawet instruktor mnie pochwalił, że szybko się uczę. Chciałam zdać relację Wojtkowi, gdyż poprosił mnie, abym po lekcji zadzwoniła do niego, ale nie odebrał.
     Z rozmyślań wyrwał mnie klakson samochodu. Na przystanek autobusowy podjechało jakieś auto. W samochodzie siedział Miłosz i Karol.
- Czekasz na autobus? – Spytał Karol. Kwiknęłam twierdząco głową.
- Wskakuj do tyłu – zaproponował Miłosz. Co mi szkodzi, pomyślałam. Wstałam z ławki i podeszłam do samochodu. W oddali zauważyłam, że w naszą stronę zmierza Monika. Pewnie szła na autobus. Wsiadłam pospiesznie do środka.
- Co tam słychać? – Spytał wesoło Karol, odwracając się do mnie przodem. Zmarszczyłam czoło. Dziwiło mnie to, że nagle chciał odnowić z nami starą przyjaźń.
- Nic ciekawego. – Odpowiedziałam.
- I jak tam tajemniczy wielbiciel? – Spytał Miłosz, spoglądając w górne lusterko, aby widzieć moją twarz. Wzruszyłam ramionami.
- Wczoraj nie było żadnej przesyłki – odparłam.
- Ciekawe kto to? – Zagadnął Miłosz. – A jak się podpisuje? – Spytał.
- Jako M – odpowiedziałam.
- Dziwne – stwierdził brunet. – Gdybym się nie znał, pomyślałbym, że to ja jestem owym nadawcą – zaśmiał się. No tak! Przecież jego imię zaczyna się na M. Jakoś wcześniej o nim nie pomyślałam, ale w tamtym momencie rozwiał wszelkie wątpliwości, że na pewno nie on jest tym panem od kwiatów i bombonierek. 

*****
     Czy ja już wcześniej wspominałam, jak bardzo nienawidzę czternastego lutego?! Och! Nie dość, że codziennie muszę oglądać wszystkie te żałosne, obściskujące się, zakochane pary w szkole, to jeszcze dzisiaj się to nasiliło. Jakby jakiś pieprzony Amor strzałą miłości we wszystkie te pseudo słodkie parki trafił. Cieszył mnie tylko fakt, że Magda z Damianem zachowywali się tak, jak zwykle.
     Siedząc na ostatniej lekcji -> historii, marzyłam, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Głowa mnie rozbolała, byłam zmęczona i w ławce nie mogłam wysiedzieć. Co chwilę spoglądałam na zegarek. Jak na złość wskazówki nie chciały się przesuwać. Czas leciał, jak w zwolnionym tempie, a ja myślałam, że oszaleję. W połowie lekcji ktoś zapukał do drzwi. Weszły trzy dziewczyny.
- Poczta walentynkowa – zapiszczała jedna z nich. Westchnęłam rozdrażniona. Oszaleć można! Anka, która siedziała koło mnie odczuwała chyba to samo. Miała naburmuszoną minę i jestem pewna, że marzyła być w tamtym momencie w zupełnie innym miejscu.
- Walentynka dla Karoliny Moskowskiej – zaczęła mówić druga dziewczyna. Przestałam słuchać w połowie. W pewnym momencie usłyszałam swoje imię i nazwisko. – Łucja Skal! – Krzyknęła. – Przesyłka specjalna. – Uśmiechnęła się tajemniczo. Trzecia dziewczyna wyszła na moment z klasy, ale chwilę później weszła z czerwonymi różami, stucentymetrowym, białym misiem i bombonierką. Podeszła do mnie. Kwiaty mi wręczyła, bombonierkę położyła na ławce, a misia usadowiła na podłodze obok mnie. Wszyscy ze zdziwieniem na twarzy wpatrywali się we mnie. Nawet Monika. Wiedziałam, że była zazdrosna. Wtedy poczułam się lepsza.
     Po szkole od razu wróciłam do domu. Miłosz był na tyle miły, że zawiózł mnie pod same drzwi. Przynajmniej nie musiałam tego targać do autobusu. Jestem pewna, że ludzie dziwnie by się na mnie patrzyli. Kiedy byłam w domu, zaczęłam szukać między kwiatami koperty. Była. Wyciągnęłam karteczkę i przeczytałam liścik.
Podoba się prezent? Miało być zaskakująco i mam nadzieję, że takie właśnie było. Pięknie dziś wyglądasz, tylko uśmiechu brakuje. Bo z nim wyglądasz jeszcze piękniej.
M.”

*****
     Wieczorem postanowiłam, że zadzwonię do Wojtka. Tak bardzo stęskniłam się za jego głosem, śmiechem. Jednak znowu nie odebrał. Wysłałam więc esemesa do niego, że gdy tylko będzie miał chwilę czasu, niech oddzwoni. Zadzwoniłam więc do Theo. Odebrał po drugim sygnale.
- Witaj mała – usłyszałam po drugiej stronie.
- Cześć – mruknęłam.
- Jak tam kurs? – Spytał.
- Idzie mi całkiem nieźle. – Odpowiedziałam. Odchrząknęłam i kontynuowałam. – Theo – zaczęłam. – Mam pytanie.
- Wal śmiało.
- Wiesz może, co z Wojtkiem? – Spytałam, a po drugiej stronie zaległa niepokojąca cisza. Przestraszyłam się.
- Lucy – zaczął powoli, pewnie się zastanawiając się nad tym, co mi odpowiedzieć. – Powiem wprost – mruknął. – Wojtek poszedł na kolację z Emily, tą dziewczyną, o której ci opowiadałem. Nie wiem, kto pierwszy wyszedł z propozycją, ale wiem tyle, że powinnaś się zacząć martwić. Co ma się stać, żebyś przejrzała na oczy?
- Theo, to nie takie proste – jęknęłam.
- To jest bardzo proste – zaprzeczył. – Tobie się po prostu nie chce walczyć i tu jest problem. Jeżeli to tobą wstrząśnie niech Wojtek i ta cała Emily będą razem. Przynajmniej ona wykazuje jakieś starania o względy Wojtka. Ty byłaś tak blisko, ale spieprzyłaś wszystko. A gdybyś się wtedy zgodziła iść z nim na randkę, może by się coś zmieniło, a tak dajesz mu wolną rękę. – Powiedział ostro. Moje oczy się zaszkliły. Prawda był bolesna i zakuła w sam środek serca.

*****
     Skrzywiłam się na sam widok cyfry dwadzieścia pięć, która widniała na kalendarzu. Niecałe dwa tygodnie zleciały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jutro moje urodziny, a dziś wielka impreza. Organizacją zajęli się rodzice (o dziwno mama wykazała jakieś chęci) i moi przyjaciele. Mi wystarczyłoby małe przyjęcie w gronie najbliższych, ale wszyscy uparli się, że powinnam zapamiętać swoje urodziny na bardzo długi czas, a najlepiej do końca życia. Już na samą myśl boję się, co wykombinowali. Nawet nie wiem jaki klub Maciek wynajął.
     A co zmieniło się w moim życiu od felernego czternastego lutego? Nic. Co tu dużo pisać -> nadal jest beznadziejnie. Wojtek nie odbiera moich telefonów. Nie odpisuje na esemesy, więc dałam spokój. Pewnie zrozumiał, że nie będzie marnował czasu na jakąś tam gówniarę. Nawet Theo się do mnie nie odzywa.
     W jednym skrócie: nowe przyjaźnie się rozpadły, za to stare na nowo się zespalają. Może między mną, a Karolem nie jest, jak dawniej i na pewno nigdy tak nie będzie, ale widzę, jak bardzo się stara. Trzymam go na dystans, gdyż nadal nie wiem czy jego intencję są szczere. Teraz wiem, że uraza zostaje głęboko w sercu i choćbyś chciał z całych sił ją przemóc nie da się pewnych rzeczy przeskoczyć. Wybaczyłam Karolowi, ale wiem, że rana w sercu nie zastygła na tyle, aby jeszcze w spokoju rozmawiać o tym, co stało się niecały rok temu. Przynajmniej potrafimy w spokoju porozmawiać na inne tematy i czasami w niektórych kwestiach zgadzamy się ze sobą, co przypomina mi o tym, jak dawniej się dobrze dogadywaliśmy i rozumieliśmy bez słów.
     Dwudziestego drugiego lutego jednak nie odbył się bal karnawałowy, gdyż było za mało chętnych, za to trzeciego marca odbędą się połowinki klas drugich, gdyż w pierwszym semestrze impreza nie doszła do skutku. I tak mnie to nie interesuję, gdyż nawet nie idę.
     Wczoraj miałam piętnastą godzinę jazdy. I jestem z siebie dumna, że chociaż tego nie spieprzyłam.
     Spojrzałam na zegarek. Dochodziła godzina osiemnasta. Ten dzień jest chyba najgorszy ze wszystkich! Od rana siedzę sama w domu. Dziewczyny nie odbierają ode mnie telefonów i jeszcze ta impreza urodzinowa. Coś z czego na pewno się nie wywinę.
     Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Zerwałam się z kanapy i wybiegłam na korytarz.
- Wyglądasz okropnie – skitowała z uśmiechem Anka. Spojrzałam na nią krzywo, potem w lustro na swoje odbicie. To trzeba było jej przyznać. Wory pod oczami, i rozciągnięty dres, który miałam na sobie w zestawieniu ze mną całą tworzył nie zbyt zadawalający obrazek. Spojrzałam jeszcze raz na Ankę. Była już gotowa na imprezę. Miała na sobie czarną sukienkę na ramiączkach. Kilka dni temu, jak byliśmy w centrum handlowym kupiła ją. – Ale nie martw się, za godzinę będziesz wyglądać, jak modelka.
- Czyli jeszcze gorzej? – Jęknęłam, a moja przyjaciółka wybuchła śmiechem.
- Dobra, trochę lepiej – zaśmiała się i pociągnęła mnie w stronę schodów.
     Poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Po godzinie byłam już gotowa.
- Wyglądasz oszałamiająco. – Powiedziała Ania. Spojrzałam w lustro. Wszelkie oznaki niewyspania na mojej twarzy znikły. Rozciągnięty dres zastąpiła piękna, czerwona sukienka bez ramiączek. Moje włosy Anka spięła w kok. – Masz jeszcze to – podała mi czarne szpilki, które wyciągnęła z mojej szafy.
- Gotowa? – Zapytał Maciek, wchodząc do pokoju. Uśmiechną się szeroko. – Pięknie wyglądasz. – Powiedział. Chwilę później siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy do klubu „Fiesta”. Przynajmniej już wiedziałam, gdzie będzie impreza.
- Rozchmurz się – powiedziała Ania. Spojrzałam na nią ponuro. – To  twój wieczór i dość smęcenia.
- Nie mam powodów, żeby się cieszyć. – Mruknęłam. Oparłam się czołem o zimną szybę i przymknęłam oczy.
- A co się takiego dzieje? – Spytał Maciek.
- Może to, że chłopaki się do mnie nie odzywają? – Spytałam, ale mój ton głosu zabrzmiał jako stwierdzenie. Zauważyłam na twarzy Anki nikły uśmiech.
- Jesteśmy – zakomunikował mój ojczym. Spojrzałam na czerwony budynek. Nigdy tutaj nie byłam. Niechętnie wysiadłam z samochodu i wolnym krokiem szłam w kierunku drzwi wejściowych, obawiając się tego, co mogę w środku zobaczyć. Obejrzałam się do tyłu. Maciek już odjechał.
- Nie idzie z nami? – Spytałam.
- Nie. Twojej mamy przecież też nie będzie – odparła z uśmiechem czerwono włosa.
- Kogo zaprosiłyście?
- Och! Zobaczysz – powiedziała rozdrażniona. Westchnęłam ciężko i złapałam za klamkę. Kiedy weszłam do środka rozejrzałam się dookoła. – Tu jest mały korytarz. – Wyjaśniła Anka. – A tam wejście na salę. – Wskazała lewą ręką na drzwi, które znajdywały się po środku, ale pociągnęła mnie w prawą stronę. – A tam szatnia. – Dodała po chwili. Wzięła ode mnie płaszcz i zaniosła szybko do szatni. Kilkanaście sekund później znalazła się z powrotem przy mnie. – Gotowa na imprezę? – Spytała podekscytowana. Skrzywiłam się tylko, co oznaczało: NIE. Teatralnie wywróciła oczami.
     Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę środkowych drzwi. Popchnęła je lekko. Kiedy drzwi się otworzyły nic nie widziałam. Sala była ciemna i panowała w niej przeraźliwa cisza. Nagle światła się zapaliły i wszyscy zaczęli śpiewać: „sto lat”. W głowie mi się zakręciło. Na środku sali stała święta szóstka Kanonierów z Wojtkiem na czele. Tuż obok nich Magda z Damianem, a dalej Kaśka z Krzyśkiem. Trochę bardziej na uboczu stali Karol z Miłoszem.
- Wszystkiego najlepszego! – Zapiszczała Anka i rzuciła mi się na szyję. Byłam w takim szoku, że nawet nie zareagowałam. Do końca nie wierzyłam własnym oczom, że widzę Bendtnera, Ramseya, Walcotta, Chamberlaina, Wilsherea i Szczęsnego.
- Wszystkiego dobrego mała – powiedział Wilshere, kiedy do mnie podszedł. Uściska mnie mocno i przepuścił Aarona, który ponaglał przyjaciela.
- Więc droga Lucy – zaczął Ramsy - życzę ci dużo zdrowia, bo to ono jest najważniejsze. Szczęścia, abyś codziennie chodziła uśmiechnięta. Aby wszystkie twoje marzenia się spełniły. – Kiedy skończył, przytulił mnie. Dalej w kolejce stał Alex.
- Bez obijania: wszystkie najlepszego – powiedział z uśmiechem i przytulił mnie.
- A ja ci życzę – zaczął Theo swoim filozoficznym tonem – abyś w końcu przejrzała na oczy w niektórych kwestiach – spojrzał na mnie znacząco. – Żebyś nauczyła się walczyć o swoje szczęście – ściszył trochę głos – abyś pokazała pazura i pokazała Jemu – dyskretnie kiwną głową w tył na Wojtka – że zależy ci – mrugnął do mnie. – I chociaż do tego się nie przyznasz, ja wiem i ty też to wiesz, że zależy ci. Ale wystarczy otworzyć serce i nie bać się. – Kiedy skończył swój wykład przytulił mnie.
- A ja będę oryginalny – powiedział radośnie Bendtner. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni karteczkę i zaczął czytać. –
„Podbijaj serca facetów nadzianych,
tych zwariowanych i tych kochanych.
Życzę Ci dużo zdrówka oczywiście
żebyś się czuła wręcz zajebiście.
Bo jesteś laska niesamowita,
aurą przebojowości wiecznie okryta.
Więc staruszko pozostań sobą
i dalej bądź pięknej Warszawy ozdobą.” – Na sali rozbrzmiał grupowy śmiech. Nicklas mrugną do mnie i uściskał mnie. Spojrzałam w stronę Wojtka, chciał do mnie podjeść, ale przejście zatarasował Miłosz z Karolem.
- Więc, moja droga przyjaciółko – powiedział Karol, bardzo dokładnie akcentując ostatnie słowo. - Sto lat, sto uśmiechów, sto wielbicieli, samych niedzieli, przyjaźni wielkiej, radości wszelkiej, życzę Ci dzisiaj sto razy ja!
- Z tym wielbicielem mogłeś sobie darować – burknęłam, a Miłosz zaśmiał się głośno.
- A ja nie będę przeciągać i życzę ci wszystkie najlepszego – odparł Miłosz.
- Dajcie mi dojść do mojej przyjaciółki! – Wykrzyknęła Magda, ciągnąc za sobą Damiana. – Wszystkiego naj! – Krzyknęła mi do ucha. Uśmiechnęłam się lekko.
     Kilka minut jeszcze potrwało zanim wszyscy złożyli mi życzenia. Zdziwił mnie widok mojej siostry. Nie spodziewałam się jej tutaj. Kiedy prawie wszyscy złożyli mi życzenia, pozostał jeszcze Wojtek. Na tego ostatniego najbardziej nie mogłam się doczekać. Podszedł do mnie i posłał mi uśmiech, od którego miękną mi kolana.
-Chyba nie będę oryginalny, życząc ci dużo zdrowia, szczęścia i bla bla bla – powiedział, a z jego twarzy uśmiech nie znikał.
- To zaskocz mnie – odparłam zadziornie. Nie czekałam na odpowiedź. Porwał mnie w ramiona i podniósł mnie, obracając mną wokół naszej osi. Postawił mnie na ziemi i przytulił mocno.
- Tęskniłem – szepnął mi do ucha.
- Ja też – odparłam. – Dlaczego nie odbierałeś ode mnie telefonów? – Spytałam z wyrzutem. Spojrzał na mnie przepraszająco.
- To wszystko było ustawione. – Wyjaśnił. – Anka przez Martynę skontaktowała się ze mną i wymyśliliśmy taki, a nie inny plan. Wiedzieliśmy, że będziesz wkurzona, ale niespodzianka miała być.
- I udała wam się. – Przyznałam.
- Cała drużyna chciała przylecieć, ale nie dali rady. Trener kazał przekazać, że pozdrawia cię i życzy dużo szczęścia – powiedział.
- Dziękuję – odparłam.
- A teraz uwaga! – Krzyknęła Katarzyna. – Solenizantka musi zdmuchnąć osiemnaście świeczek. – Powiedziała. Podeszłam do stolika z tortem. Zamyśliłam się na moment. O czym mogłam pomyśleć? Kilkanaście sekund później zdmuchnęłam wszystkie świeczki, a goście zaczęli klaskać.
- Więc do kiedy zostajecie w Warszawie? – Zagadnęła Anka, kiedy wszyscy siedzieliśmy przy sole i zajadaliśmy tort.
- W przyszłą niedzielę dopiero wylatujemy – odpowiedział Aaron.
- Chłopaki – zaczęła konspiracyjnie Magda. – Przekonajcie naszą solenizantkę, żeby za tydzień w sobotę poszła na połowinki. – Powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem, a ja myślałam, że ją uduszę.
- A co, nie chcesz iść? – Zdziwił się Wojtek.
- Nie – bąknęłam.
- Dlaczego? – Spytał Nicklas.
- Bo nie mam pary. – Mruknęłam.
- Ja mogę z tobą iść – zaproponował Wojtek. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Chciałbyś?
- Czemu nie – wzruszył ramionami. Zamyśliłam się na moment. Dostrzegłam dyskretnie machającego do mnie Theo. Dawał mi subtelnie do zrozumienia, że mam się zgodzić, bo w przeciwnym razie będę mieć przechlapane.
- No to idziemy – odarłam z uśmiechem, a na twarzy Walcotta pojawiła się wyraźna ulga.
- Koniec tego siedzenia – powiedział Wojtek. Wziął moją rękę i pociągną w stronę parkietu. Przyciągnął mocno do siebie. Wstrzymałam na moment oddech. Jego twarz była niebezpiecznie blisko mojej. Spojrzałam w jego oczy. Znowu w nich utonęłam. Zamrugałam kilka razy i odwróciłam szybko głowę, czerwieniąc się.
- Słyszałam, że masz nową przyjaciółkę – wypaliłam. Spojrzał na mnie wyraźnie nie wiedząc o co mi chodzi. – No, ta cała Emily. – Wyjaśniłam.
- Nie jest moją przyjaciółką. – Zaprzeczył.
- A, no tak! Bo od kiedy chodzi się z przyjaciółką na randki.
- Dobra Łucja, o co ci chodzi?
- O nic – odarłam szybko. Spojrzał na mnie uważnie.
- Pewnie chodzi ci o ten jeden wypad na kolację – westchnął. – Ale mogę to sprostować. – Dodał szybko.
- Ale nie musisz się tłumaczyć.
- Wiem, że nie muszę, ale widzę, jak cię zazdrość zżera, więc chcę ci tylko zakomunikować, że nie masz o co się martwić. To ona pierwsza zaproponowała kolację, a ja nie miałem jak jej odmówić. Poza tym jest to bratanica trenera, więc to był jeden wypad nic więcej. – Wyjaśnił.
- Ale ja nie jestem zazdrosna – powiedziałam oburzona.
- Niech ci będzie – zaśmiał się gardłowo. – Ale i tak wiem swoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz