2012-10-28

Rozdział 11

     Jestem beznadziejna. Następnego dnia, siedząc przy stole i przyglądając się dyskretnie Wojtkowi, naprawdę żałowałam, że wczorajszego wieczoru powiedziałam „nie”. Bałam się, że kiedy mu odmówiłam zmieni się coś pomiędzy nami, ale nie zaobserwowałam niczego niepokojącego. Wiem, że śmiesznie to wszystko wygląda: odmawiam zaproszenia na randkę, tylko dlatego, że obawiam się jakiejś idiotki ze szkoły. Tak, zdecydowanie jestem beznadziejna.
- Dlaczego nic nie mówisz? – Dotarł do mnie głos Aarona. Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. – Stało się coś?
- Wszystko w porządku - odpowiedziałam, starając się by mój głos nie zabrzmiał sztucznie.
- Co robimy po obiedzie? – Spytał wesoło Theo.
- Mamy trening, panowie – zakomunikował twardo Wenger, stojąc tuż za Bendtnerem.
- No tak – westchnął Alex. – Jutro mamy sparing z Realem.
- Musimy dokopać tym lalusiom – mruknął Nicklas.
- Wojtek! – Zawołał Ben. – Chciałbym po obiedzie z tobą porozmawiać – Blondyn kiwnął głową, że dotarło to do niego.
- Gdzie idziesz? – Spytał Theo, kiedy wstałam z krzesła.
- Do pokoju – odpowiedziałam.
- Pójdę z tobą, bo też muszę iść na chwilę – odparł z uśmiechem. – Lucy – zaczął, kiedy wyszliśmy z restauracji i upewnił się, że nikt za nami nie idzie. – Powiedz mi, ale tak szczerze – spojrzał na mnie uważnie. – Dlaczego nie chciałaś się umówić z Wojtkiem?
- Skąd to wiesz? – Warknęłam. Chłopak trochę się zmieszał. Wbiłam w niego wyczekujące spojrzenie.
- Razem z Aaronem podsłuchiwaliśmy rozmowę Wengera i Martyny, oni z kolei słyszeli waszą – wyjaśnił, spuszczając głowę na dół. Założyłam ręce na piersi.
- To nie ładnie podsłuchiwać – powiedziałam poważnym tonem.
- Wiem – westchnął. – Ale to bezsensu! – Wykrzyknął. Spojrzałam na niego zdumiona, spod wysoko podniesionych brwi. – Nie lubisz Wojtka?
- Lubię – odparłam.
- To powiedz: dlaczego?
- Theo – zaczęłam powoli, zastanawiając się, jak mu to wszystko wyjaśnić, ale nie dał mi skończyć.
- Co ci się w nim nie podoba? – Wypalił.
- To nie o to chodzi, że coś mi się w nim nie podoba – powiedziałam szybko. Chłopak spojrzał na mnie badawczo.
- Czyli ci się podoba? – Bardziej stwierdził niż spytał.
- Tego nie powiedziałam – odparłam. Walcott uniósł lewą brew do góry.
- Ale nie zaprzeczyłaś – uśmiechną się zwycięsko. – Tyle mi wystarczy. – Powiedział usatysfakcjonowany. – No to, dlaczego nie chcesz iść z nim na randkę? – Powrócił do pytania.
- Nie odpuścisz? – Spytałam rozdrażniona. Pokiwał przecząco głową. – I tak ci nie powiem.
- Przecież nie wygadam się Wojtkowi – mruknął poważnie. Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Nie wiem dlaczego, ale poczułam, że mówi prawdę, albo po prostu tak mi się tylko wydawało, ponieważ bardzo chciałam się komuś wygadać.
- Przysięgasz? – Chłopak podniósł lewą rękę lekko do góry, a drugą złapał się za serce. – Chodź do mnie, to wszystko ci opowiem.
     Weszliśmy na drugie piętro i skierowaliśmy się w stronę mojego pokoju. Nadal zastanawiałam się czy dobrze robię, ale tak naprawdę nie miałam nic do stracenia, tylko tyle, że gdy Wojtek dowiedziałby się dlaczego nie chcę iść z nim na randkę, wściekłby się i zrobiłby mi karczemną awanturę.
- Teraz opowiadaj – powiedział uśmiechnięty, kiedy weszliśmy do mojego pokoju. Zawahałam się, ale zaczęła opowiadać.
- Pamiętasz jego byłą dziewczynę? – Spytałam. Theo lekko się krzywił.
- Nie da się o niej zapomnieć. – Mruknął. – Ta dziewucha dała nam wszystkim ostro do wiwatu.
- Więc już znasz powód mojej odmowy – rzekłam. Podeszłam do fotela, znajdującego się przy oknie i usiadłam wygodnie na nim.
- Nie rozumiem – przyznał Walcott. Westchnęłam.
- Zagroziła mi, że jeśli zbliżę się do Wojtka będę mieć kłopoty. Mam ci to jeszcze bardziej wytłumaczyć albo rozrysować? – Spytałam z ironią.
- A ty się przestraszyłaś?
- Nie znasz jej. Sandra jest zdolna do wszystkiego. I nie chodzi mi o mnie, że zrobi mi coś, bo na pewno nie będzie działać bezpośrednio na mnie, ale w sposób, który bardziej mnie zaboli.
- Czyli...
- Czyli skrzywdzi moich przyjaciół. – Dodałam po chwili. Theo spojrzał zamyślony w okno.
- Powinnaś powiedzieć o tym Wojtkowi – mruknął.
- Nie powiem mu.
- Powinnaś – powtórzył.
- Ale tego nie zrobię i ty też nie. – Spojrzałam na niego znacząco.
- Podziwiam cię – powiedział nagle. – Poświęcasz własne szczęście, żeby tylko było innym dobrze. Twoi przyjaciele powinni być dumni z tego, że mają kogoś takiego, jak ty. Chociaż uważam, że powinnaś umówić się z Wojtkiem. – Powiedział, bardzo dokładnie akcentując ostatnie zdanie.

*****

     Następnego dnia chłopacy mieli mecz sparingowy z Realem. Mimo, iż Bendtner zarzekał się z całych swych sił, że nie stresuje się, jego oczy zdradzały cały jego strach i obawy. Ja też się stresowałam i chciałam, żeby dokopali chłopakom z Realu.
     Przed meczem chciałam jeszcze życzyć im powodzenia, ale zamiast na chłopaków trafiłam na Ronaldo. Zaczynam podejrzewać, że ten człowiek mnie prześladuje albo jakieś cholerne fatum nade mną ciąży. Chociaż nie... stawiam na jedno i drugie.
- Lucy! – Zawołał. Przeklęłam pod nosem. Miałam nadzieję, że przejdę niezauważalnie.
- Słucham – próbowałam z całych sił nie pokazać, jak bardzo mnie irytuje.
- Chciałem cię przeprosić – powiedział poważnie. Uważnie przyjrzałam się mężczyźnie. Na żywo zdecydowanie wygląda lepiej niż na zdjęciach. Chociaż z żelem na włosach, jak zwykle przesadził.
- Aha – mruknęłam i znowu chciałam iść przed siebie, ale nie dane mi było, ponieważ złapał mnie za rękę i obrócił mnie tak, żebym na niego spojrzała. – Coś jeszcze? – Spytałam trochę niegrzecznie.
- Poszłabyś ze mną – zaczął, ale szybko przerwałam mu.
- „Nie”, czytaj: nie ma mowy! – Wykrzyknęłam. Brunet spojrzał na mnie szczerze zdziwiony.
- Ale – znowu mu przerwałam.
- No co? – Wbiłam w niego gniewne spojrzenie. – Nie ważne o co się pytasz, nigdzie z tobą nie idę. Nie mam zamiaru być następną dziewczyną w twojej, pewnie jakże pokaźniej kolekcji. Wybacz, ale ja nie z tej ligi. – Wycedziłam. Uniósł lewą brew do góry.
- Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało – odparł, wyciągając ręce w geście obronnym. – Chłopaki z Arsenalu zrobili mi bardzo dobrą reklamę – zaśmiał się cierpko. – Lucy – spojrzał na mnie łagodnie. – Chciałem cię zabrać tylko na kolację, nic więcej. – Uśmiechnął się lekko.
- Nie pamiętasz, co ostatnio powiedział Nicklas? – Mruknęłam, zakładając ręce na piersi.
- Że jesteś nieletnia? – Spytał, a ja kiwnęłam głową. – No dobrze – westchnął. – To jeżeli nie kolacja – zamyślił się na moment. – To może zabiorę cię lody? – Zaproponował. – Przyjacielski wypad.
- W ogóle cię nie znam.
- To poznasz – wzruszył ramionami. – Oj nie daj się prosić – spojrzał na mnie błagalnie. Westchnęłam rozdrażniona.
- Dobrze – odpowiedziałam. Jego twarz momentalnie rozpromieniała.
- Świetnie, to dzisiaj o dziewiętnastej bądź przy głównych drzwiach hotelu – powiedział i pobiegł do szatni. Przecież mieliśmy tylko iść na lody!  Zdecydowanie muszę popracować nad swoją asertywnością. Spojrzałam w drugą stronę. Zza rogu wyszedł Wojtek.
- Cześć – powiedziałam. Nie zareagował. – Wojtek – zawołałam blondyna. Chłopak zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
- Tak? – Spytał ostro.
- Stało się coś? – Spytałam.
- Może ty mi powiedz – mruknął.
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Ze mną nie chciałaś iść na randkę, a z tym dupkiem tak? – Warknął.
- To nie tak – powiedziałam szybko.
- A jak? – Wbił we mnie pełne gniewu spojrzenie. W tamtym momencie się go wystraszyłam. – Nieważne – machną ręką. – Co mnie to obchodzi, to twoja sprawa. – Jego ton głosu był ostry, jak brzytwa.
- Nie zachowuj się, jak dziecko! – Krzyknęłam, kiedy znowu zaczął iść w stronę szatni. Zatrzymał się.
- Tak się składa, że to ty jesteś dzieckiem – warknął. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z goryczą. – Jesteś dla niego zwykłą gówniarą, z którą chce się zabawić. Jesteś ślepa, głucha czy co? Bo już sam nie wiem. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. W moich oczach pojawiły się łzy. Zamrugałam kilka razy, aby nie rozkleić się. Nie mogłam, na pewno nie przy nim.
- Jesteś nie sprawiedliwy. – Powiedziałam z trudem powstrzymując dławienie w gardle. Wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.
- Miłej zabawy z tym bufonem! – Rzucił i zniknął za drzwiami szatni.
     Szybko odwróciłam się i chciałam skierować się w stronę drzwi wyjściowych. Marzyłam, aby znaleźć się w pokoju i wypłakać się w poduszkę. Niestety mój plan szybkiej ewakuacji nie powiódł się, ponieważ wpadłam z impetem na Walcotta. Spojrzał na mnie zdziwiony widząc moją smutną minę.
- Co się stało? – Spytał z troską. Nie odpowiedziałam, tylko się rozpłakałam. O nic nie pytał, tylko przytulił mnie mocno i pociągnął na bok. – No mała, nie płacz. – Głaskał mnie po głowie, próbując tym samym mnie uspokoić. Spojrzałam na niego załzawionymi oczami. – Co się stało? – Powtórzył.
- Z Wojtkiem się pokłóciłam – odpowiedziałam. – To jakieś totalne nieporozumienie – mruknęłam i opadłam na ławkę. Theo usiadł koło mnie i czekał w milczeniu aż zacznę kontynuować. Spojrzałam na niego. – Nie śpieszysz się na mecz? – Spytałam, wycierając mokre policzki.
- Mecz zaczyna się za dwadzieścia minut – wyjaśnił. Westchnęłam ciężko i zaczęłam opowiadać. – Ale nadal nie rozumiem, dlaczego umówiłaś się na randkę z Ronaldo – mruknął Theo.
- To nie randka – zaprzeczyłam rozdrażniona. – Zgodziłam się iść z nim dla świętego spokoju, ale uwierz, że nie chcę iść z nim nigdzie. A Wojtek ubzdurał sobie coś i wyszła afera.
- Wojtek jest bardzo wrażliwy i zareagował tak, ponieważ zabolało go to, że z nim nie chciałaś iść na randkę, a z Ronaldo tak.
- Ale z Ronaldo to nie jest randka – powtarzałam uparcie.
- Wytłumacz to napalonemu na ciebie kolesiowi – wypalił Theo. Spojrzałam na niego ostrzegawczo. Uśmiechnął się niewinnie. – Spokojnie, nie ruszy cię, ponieważ wie, że jeżeli coś ci się stanie w jego towarzystwie będzie miał bandę Kanonierów przed swoim pokojem. – Zaśmiał się Walcott. – Nie łam się Lucy.
- Dzięki Theo – uśmiechnęłam się blado. Wstałam z ławki. – Idź do szatni, bo Wenger się wkurzy, że jeszcze cię nie ma.
- On zawsze się wkurza. Czy to za wcześnie czy za późno, zawsze się wkurza – mruknął.
- Powodzenia – rzekłam. Przytuliłam chłopaka i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Gdzie ty idziesz?! – Zawołał.
- Do hotelu. – Odpowiedziałam.
- Chyba sobie żartujesz. – Żachnął. – Wojtkowi na pewno zależy, abyś była na meczu, poza tym będziesz mieć najlepszą miejscówkę – powiedział podekscytowany i pociągnął mnie za rękę. Spojrzałam na niego pytająco. Zaśmiał się cicho. – Będziesz siedzieć tam gdzie Alex, za wczorajszą odzywkę do Wengera.
- Nie zagra w pierwszym składzie?
- Będzie grzał dupsko na ławce rezerwowej. Mógł się hamować. Po co mówił do trenera, że wygląda, jak napalony indyk – zwrócił się do mnie. Wybuchłam śmiechem na samo wspomnienie o wczorajszej sytuacji. – Cieszę się, że chociaż trochę poprawiłem ci humor – mrugnął do mnie.
- Dalej nie wchodzę – powiedziałam, kiedy znalazłam się przed drzwiami do ich szatni.
- Na pewno Wojtek żałuje swoich słów, wypowiedział je w gniewie i wcale tak nie myśli.
- Łucja! – Dotarł do mnie głos Martyny. Odwróciłam głowę, w naszą stronę biegła na trzynastocentymetrowych szpilkach moja macocha. 
- Do zobaczenia – pomachał mi i wszedł do środka.
- Chodź – kobieta pociągnęła mnie w stronę boiska.

******

     Ten mecz zapamiętam na bardzo długo i chyba nie tylko ja. W pierwszej połowie Kanonierzy bardzo dobrze kontrolowali mecz, natomiast to, co działo się w drugiej można nazwać katastrofą. Biegali chaotycznie po boisku, nie mogli się zgrać, na domiar tego w siedemdziesiątej trzeciej minucie Aaron brutalnie sfaulował Crisriano. Arbiter podyktował czerwoną kartkę i karnego dla Arsenalu.
- Kurwa! Człowieku! – Wydarł się Alex, kiedy Ramsey podszedł do nas. – Nie mogłeś sfaulować jakąś ciotę, tylko akurat Ronaldo! Przecież jesteśmy teraz w dupie! – Wydarł się na kolegę.
- Nie moja wina, że napatoczył mi się – warknął i obrażony usiadł koło mnie.
     Spojrzałam z przestrachem na Wojtka. Nie potrafiłam niczego wyczytać z jego twarzy. Przeniosłam swój wzrok na Ronaldo. Był skupiony. Nagle oderwał wzrok od piłki i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się do mnie i pomachał. Theo spojrzał na Cristiano wymownie, potem na mnie. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam głowię, zaciskając mocno ręce w kciuki. W duchu modliłam się, żeby Wojtek obronił. To był ten moment. Ronaldo rozpędził się i z całej siły kopnął piłkę. Wstrzymałam na chwilę powietrze. Nagle cała ławka rezerwowych z Wengerem na czele podskoczyła i wydusiła z siebie okrzyk radości. Szczęsny obronił.
     Po zakończonym meczu dla obu drużyn z zerem na koncie, wszyscy poszli pogratulować Wojtkowi. Zdecydowanie to on był bohaterem tego meczu i jestem pewna, że pan Arsene da do wiwatu za brutalny faul Aaronowi. Podeszłam do Wojtka.
- Moje gratulacje – powiedziałam niepewnie.
- Dzięki – mrukną. – Swoją drogą, pewnie jesteś zawiedziona, że Ronaldo nie trafił, co? – Spytał. Spojrzałam na niego wściekła. Nic nie powiedziałam tylko odwróciłam się napięcie i skierowałam w stronę wyjścia. Przy okazji potrąciłam Bendtnera.
- Co się stało, królowo? – Zawołał. Nie odpowiedziałam. Nadal szłam przed siebie i próbowałam się nie rozpłakać.

*****

     Moje życie to porażka. Dlaczego wszystko musi się walić? Jak mogłam zapomnieć? W moim życiu zawsze jest tak, że musi być dobrze, żeby potem było coraz gorzej. Tak jest i tym razem. Nie rozumiem tylko Wojtka. Jak mógł pomyśleć, że nie cieszę się z tego, że obronił karnego? Jestem z niego dumna, bo rzadko kiedy bramkarze dają radę obronić takie piłki. I jeszcze ta nieszczęsna kolacja z Cristiano. Co jeszcze się stanie? Może Sandra przyjedzie do Manchesteru? O nie! Tego bym nie przeżyła!
     Spojrzałam na zegarek, dochodziła godzina szesnasta. Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Niechętnie poszłam je otworzyć. Po drugiej stronie stali Bendtner i Alex.
- Dlaczego? – Spytał Nick, groźnie na mnie patrząc. Zmarszczyłam brwi. – Tłumaczyłem ci, że ten bufon to idiota, który chce cię wykorzystać. – Mruknął, wpraszając się do pokoju. Zamknęłam za nimi drzwi i z rezygnacją opadłam na fotel, przygotowując się do wywodu Nicklasa.
- Lucy, ile masz lat? – Spytał Alex.
- 26 lutego skończę osiemnaście – odpowiedziałam.
- A Ronaldo ma dwadzieścia siedem i ma dziecko – odparł Nick. Westchnęłam ciężko. Oparłam głowę o zagłówek i przymknęłam na moment oczy.
- Po pierwsze – zaczęłam powoli, próbując z całych sił się opanować, ale bardzo opornie mi to wychodziło, patrząc na to, że Bendtner działa, jak płachta na byka. – Skąd wiecie, że idę na kolację z Ronaldo? Po drugie to nie wasza sprawa. Po trzecie: przyjęłam to pieprzone zaproszenie, tylko i wyłącznie dla świętego spokoju. I drodzy panowie: nie chciałam iść z tym waszym ukochanym bufonem na kolację, jasne? – Chłopaki wymienili spojrzenia.
- To pójdziemy z tobą – zaproponował Alex.
- Nie! – Krzyknęłam. Już sobie wyobraziłam, jakby to mogło wyglądać. Banda Kanonierów i osamotniony Ronaldo przy jednym stole, jestem pewna, że zakończyło by się to krwawą rzezią. Na pewno gwiazda Realu Madryt nie wyszłaby z tego w całości.
- Dobrze, więc nie pójdziemy – odparł Bendtner, znacząco spoglądając na kumpla.
- Coś jeszcze, czy dacie mi choć na chwilkę spokój? – Spytałam.
- Nie, nie – powiedział zamyślony Alex. Wstałam z fotela i podeszłam do dwójki chłopaków.
- Więc żegnam – mruknęłam, delikatnie popychając ich w stronę drzwi.
- Miłej randki – powiedział z ironią Alex..
- Na pewno taka będzie – parsknął Nick. 
- Do widzenia i to nie jest randka – warknęłam i z całej siły trzasnęłam drzwiami tuż przed twarzą Alexa.
     Usłyszałam tylko głośny jęk i „ale jesteś wredna”. Zaśmiałam się cicho i podeszłam do szafy, kompletnie nie wiedząc w co się ubrać. Ostatecznie wyciągnęłam ciemnofioletową sukienkę i ciemną marynarkę oraz czarne szpilki. Włosy wyprostowałam, delikatnie się pomalowałam i byłam gotowa. Zerknęłam na zegarek w telefonie. Była osiemnasta trzydzieści sześć. Poszłam do łazienki, aby jeszcze raz dokładnie przyjrzeć się swojemu odbiciu. Nie wyglądałam najgorzej. Poprawiłam jeszcze raz włosy. Wróciłam do pokoju i usiadłam na fotelu. Tak bardzo nie chciałam iść. Nagle podskoczyłam, ponieważ mój telefon zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Anki. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać. Wyczułaby, że jest coś nie tak i sposobem by to ze mnie wyciągnęła. Zatem rozłączyłam się. Wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić. Wstałam, ubrałam czarny płaszcz, wzięłam torebkę do ręki i wyszłam z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Skierowałam się w stronę schodów. Kiedy doszłam do głównego holu, dostrzegłam przy drzwiach Ronaldo. Stał do mnie tyłem. W ostatniej chwili zdążyłabym uciec do pokoju, ale szybko usunęłam ową myśl z mojej głowy.
- Cześć – powiedziałam nieśmiało, podchodząc do niego. Mężczyzna szybko odwrócił się w moją stronę. Uśmiechnął się zawadiacko.
- Witaj, pięknie wyglądasz. – Odparł.
- Gdzie idziemy? – Spytałam.
- Znam na przedmieściach bardzo fajną restaurację. Wynająłem samochód. – Powiedział, kiedy wyszliśmy na zewnątrz. Przed hotelem stało czarne audi. – Zapraszam – powiedział, otwierając przede mną drzwi od samochodu. Niepewnie wsiadłam do auta, zamknął za mną drzwi i chwilę potem zajął miejsce kierowcy. – Więc Lucy, opowiedz mi coś o sobie. – Rzekł lekko, kiedy odpalił silnik.
- A co chcesz wiedzieć? – Spytałam niechętnie. Zaśmiał się.
- Widzę, że nie za bardzo chcesz jechać ze mną na tą kolację. – Zerknął na mnie przelotnie.
- Nie dość, że dobry piłkarz, to jeszcze czyta w myślach – wypaliłam.
- Sprawię, że będziesz ten wieczór wspominać bardzo długo. – Mrugnął do mnie. Przewróciłam oczami i spojrzałam w okno, zastanawiając się, co chłopaki teraz robią. – Rozchmurz się – powiedział łagodnie. – Będzie fajnie. – Dodał. Włączył radio. Akurat leciała piosenka Michela Telo „Ai Se Eu Te Pego”. – Nosa nosa. - Pogłośnił i zaczął śpiewać. Wybuchłam głośnym śmiechem. Piosenkarzem był do bani.
- Już lepiej kopiesz piłkę – powiedziałam. Spojrzał na mnie urażony.
- Zabolało – mruknął, łapiąc się za serce. – Kiedy kończysz osiemnaście lat? – Spytał poważnym tonem. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- W lutym – odpowiedziałam.
- Tego roku? – Drążył. Kiwnęłam głową. – Którego dokładnie?
- 26.
- To za niecałe dwa tygodnie będę mógł z tobą legalnie się spotykać. – Powiedział zadowolony.
- A kto powiedział, że ja będę chciała? – Spytała, mrużąc oczy.
- Po dzisiejszym wieczorze zmienisz zdanie. – Powiedział tajemniczo.
     Dalsza droga zleciała nam na tym, że ciągle mu dogryzałam. Nawet się nie bronił. Dwadzieścia minut później Averio zatrzymał się pod bardzo ekskluzywną restauracją. Szybko wysiadł z samochodu i otworzył od mojej strony drzwi, abym wyszła. Kiedy weszliśmy do restauracji starszy mężczyzna w ciemnym garniturze podszedł do nas. Wziął od nas płaszcze i zaprowadził do stolika.
     Restauracja była ogromna. Mieściły się w niej trzy sale. W jednej z nich, w której Ronaldo zabukował stolik było nie wiele ludzi. Właściwie my i dwie inne pary. Nasz stolik mieścił się za wielkim filarem. Rozejrzałam się dookoła. Sala była pięknie udekorowana. Spojrzałam na wejście. Nie wiem czy wyobraźnia płata mi figle czy to naprawdę się dzieje, ale przed oczami śmignęła mi ciemna postać Alexa! Zamrugałam kilka razy. Albo to był on albo już za nim tęsknie i widzę go wszędzie.
- Więc – zaczął Cristiano, przerywając głuchą ciszę – co sądzisz o meczu? – Spytał, uważnie na mnie patrząc. Zamyśliłam się na moment. Chciałam zacząć mówić, ale nie dał mi dojść do słowa. – Wojtek miał szczęście – stwierdził obojętnie Ronaldo. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Szczęście? – Zmarszczyłam brwi.
- No tak – powiedział bardzo oczywistym tonem. – Nie każdemu udaje się bronić mich rzutów – powiedział dumnie. Zamrugałam zaskoczona.
- Ale jednak dziś obronił.
- Szczęście – powtórzył. – Dobrze się nie rozgrzałem. – Wzruszył ramionami. Prychnęłam.
- Chcesz mi wmówić, że po prawie osiemdziesięciu minutach nie byłeś dobrze rozgrzany? – Spytałam z ironią. Mężczyzna otworzył usta by coś powiedzieć, ale przerwałam mu ręką. – A ja uważam, że po prostu zagrałeś dzisiaj beznadziejnie i to nie było szczęście, ale
- Mówisz tak, bo po prostu jesteś ich fanką – przerwał mi.
- Nie prawda, mówię to, co widzę – zaprzeczyłam.
- Napalona, hot laska, która lata za tą bandą idiotów. Tylko spójrz – wskazał na siebie ręką - masz przed sobą fajnego faceta, który się tobą zainteresował, a ty jesteś po stronie tych luzerów. – Ostatnie słowo wypowiedział wręcz z odrazą.
- Nie mów tak o nich! – Warknęłam. Wstałam z krzesła, zabrałam torebkę i skierowałam się do wyjścia. Zaczął mnie wołać, ale zignorowałam go. Jeszcze nikt nie podniósł mi tak ciśnienia, jak On. Wychodząc z sali wpadłam na Bendtnera. Bendtnera?! Spojrzałam w bok. Przy ścianie stali jeszcze: Alex, Theo i Aaron. Uśmiechnęli się niewinnie.
- Co wy tu robicie? – Spytałam, groźnie na nich patrząc. Wymienili spojrzenia. Ramsey odchrząknął.
- Bendtner ty mów – spojrzał znacząco na kumpla.
- Lucy! – Krzyknął Cristiano, wychodząc na korytarz. Spojrzał na chłopaków. – Co wy tu robicie?
- Przyszliśmy na kolację – odpowiedział Bendtner.
- Akurat tutaj? – Spytałam, podnosząc lewą brew do góry. Nick nerwowo podrapał się po głowie. 
- Nie sądziłem, że wpuszczają tutaj hołotę – zadrwił Ronaldo.
- Coś ty powiedział? – Syknął Theo.
- Hołotę – powtórzył. – Mam jeszcze raz powtórzyć, albo przeliterować. Nie dość, że nie potraficie grać w piłkę, jak profesjonaliści, to jeszcze debile – żachnął.
- Nie mów tak o moich kumplach! – Krzyknęłam. Spojrzał na mnie zdumiony.
- Właśnie, nie mów tak o nas, ty lalusiowata poczwaro! – Warkną Ramsey. Bendtner wybuchł gromkim śmiechem.
- Lalusiowata poczwara, dobre! – Powiedział i przybił z Aaronem piątkę.
- Chodźcie chłopaki – powiedziałam. Podeszłam do wieszaka i zabrałam płaszcz.
- Już idziesz? – Spytał Averio
- Nie mam zamiaru spędzać czasu z osobą tak zapatrzoną w siebie. – Syknęłam. Nałożyłam pośpiesznie płaszcz i skierowałam się do drzwi wyjściowych. Odwróciłam się do chłopaków. – Idziecie? – Spytałam zniecierpliwiona.
- A tak, tak – odparli chórem. Wychodząc na dwór przywitał nas zimny podmuch wiatru.
- Taksówka zaraz przyjedzie – zakomunikował Walcott, podchodząc do nas.
     Nikt z nas się nie odzywał. Byłam wściekła. Tylko sama nie wiedziałam na kogo. Na siebie, na chłopaków czy na Ronaldo. Byłam wręcz pewna, że chłopacy śledzili nas, bo nie sądzę, że wybraliby właśnie tą restaurację na tysiąc innych w Manchesterze. Wiem, że pojechali za mną, ponieważ martwią się o mnie.
     Taksówka przyjechała kilka minut później. W samochodzie też nikt się nie odzywał. Wchodząc do hotelu natknęłam się na Martynę i ojca.
- Pięknie wyglądasz, gdzie byłaś? – Spytał wesoło Robert, ale widząc moją minę, uśmiech z jego twarzy zniknął. Spojrzał na drzwi wejściowe.
- Stało się coś? – Martyna nerwowo spoglądała na mnie to na chłopaków. Wzruszyłam ramionami i poszłam do windy.
     Kiedy tylko znalazłam się w pokoju, szybko przebrałam się w dresy. Z torebki wciągnęłam telefon i zobaczyłam, że mam piętnaście nieodebranych połączeń od Anki, dziesięć od Magdy i sześć od Damiana. Wystraszyłam się, bo pomyślałam, że może coś się stało.
Wybrałam numer Anki i przycisnęłam zieloną słuchawkę.
- Nareszcie – usłyszałam po drugiej stronie głos czerwonowłosej.
- Co się stało?
- Ty mi powiedz, co się stało, że nie odbierałaś?
- Zwiedzałam Manchester – skłamałam.
- I jak tam zdjęcie nagiej klaty Ronaldo? – Zaśmiała się, ale mi wcale do śmiechu nie było.
- Ty z tym zdjęciem to tak na poważnie?
- Oczywiście.
- Zobaczę, co się da zrobić – powiedziałam na odczepnego. – A stało się coś, że tyle razy do mnie dzwoniliście?
- Nie, tylko stęskniliśmy się za tobą – odparła wesoło. – Pamiętaj o zdjęciu.
- Tak, tak.
- No to do usłyszenia – przegnała się i rozłączyła. 
     Położyłam głowę na poduszce. Słysząc głośne burczenie w moim brzuchu, postanowiłam zejść na dół do restauracji. Kiedy znalazłam się już na dole napotkałam na swojej drodze pana Gwiazdę. Chciałam zawrócić, ale zauważył mnie.
- Lucy, zaczekaj, błagam! – Zawołał za mną. Nie zatrzymałam się, tylko przyśpieszyłam kroku. Averio był szyby i złapał mnie mocno za rękę. Pociągnął mnie tak, że wpadłam w jego objęcia. – Dlaczego musisz być taka uparta, co? – Wbił we mnie przenikliwe spojrzenie. – Przecież możesz
- Puść mnie – warknęłam. – Mówiłeś, że zapamiętam ten wieczór na bardzo długo i miałeś rację, tylko, że nie sądziłam, że tak bardzo negatywnie. – Wycedziłam. Chciałam jeszcze coś dodać, ale z całych sił wbił się swoimi ustami w moje. Kiedy oderwał się ode mnie, przyłożyłam mu otwartą ręką w twarz. Wyrwałam się i pobiegłam w stronę swojego pokoju. Z kieszeni bluzy wyciągnęłam klucz. Jak na złość nie mogłam otworzyć drzwi. Usłyszałam, że obok ktoś otwiera drzwi. Kontem oka zauważyłam, że to Wojtek. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. W moich oczach pojawiły się łzy. Ten wieczór był najgorszy chyba ze wszystkich.
- Pomóc ci? – Dotarł do mnie głos Wojtka.
- Nie – odpowiedziałam słabym głosem. Przeklęłam w duchu, ponieważ znowu nie udało mi się otworzyć tych cholernych drzwi.
- Stało się coś? – Spytał. Wyczułam w jego głosie troskę. Tak bardzo chciałam się do niego przytuli, poczuć jego ciepło. Osunęłam się po ścianie i usiadłam na podłodze, chowając twarz w dłoniach. Ukucnął przede mną. Złapał mnie za podbródek, żebym na niego spojrzała. Do oczu napłynęły mi łzy. Spojrzał na mnie łagodnie. – Co się stało?
- Ronaldo – zaczęłam, a Wojtek zerwał się do pozycji stojącej.
- Jak znajdę tego dupka to
- Nie – powiedziałam łamiącym się głosem. – Nie idź nigdzie – dodałam, błagalnym tonem. Rozpłakałam się. Pochylił się lekko i wziął mnie na ręce. Otworzył jakoś drzwi i weszliśmy do mojego pokoju. Położył mnie na łóżku, a sam usiał na fotelu obok. Spojrzałam na niego nieśmiało. – Połóż się koło mnie – poprosiłam cicho. Nie czekałam długo. Wojtek położył się tuż obok mnie i mocno przytulił. Położyłam głowę na jego torsie.
- Co się stało? – Ponowił pytanie.
- Chłopaki ci nie wygadali? – Spytałam.
- No tak – zmieszał się trochę. – Ale nie dodali, że byłaś roztrzęsiona.
- Bo kiedy zeszłam na dół do restauracji napotkałam się na Ronaldo, a on mnie zmusił
- Pocałował cię? – Nagle znieruchomiał. Pokiwałam twierdząco głową. Podniosłam się lekko, aby zobaczyć jego wyraz twarzy. Usta zacisnął w wąską linię.
- Tylko proszę cię: nie rób niczego głupiego. – Spojrzałam na niego błagalnie. Jedną ręką odgarnął mi grzywkę z czoła i spojrzał na mnie czule.
- Co tylko chcesz – odparł. Chwilę leżeliśmy w ciszy. – Przepraszam cię. – Powiedział. – Za to dzisiejsze przed meczem, nie powinienem się tak zachowywać. I jeszcze ten głupi tekst, jak podeszłaś do mnie pogratulować.
- Nic się nie stało. – Mruknęłam. Ziewnęłam, była zmęczona całym dniem.
- Stało się. Prawie straciłem przyjaciółkę – odparł. Nie wiedzieć dlaczego, ostatnie słowo zabolały mnie, jakbym została ugodzona sztyletem w serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz